Od wielu lat niemal codziennie odwiedzam w myślach Drohobycz
„Od wielu lat niemal codziennie odwiedzam w myślach Drohobycz” – pisała jeszcze niedawno. Żartowała, że będąc nauczycielką gry na fortepianie, udało się jej przekonać wydawców, że dobrze na nowo przetłumaczy „Sklepy cynamonowe”. Jej droga do Schulza była zaskakująca. Odniosła wielki sukces, dzięki Niej na nowo Schulz trafił do niemieckojęzycznych czytelników. Zmarła po ciężkiej chorobie w Wiedniu, w lipcu skończyłaby 56 lat.
Doreen Daume (20.07.1957 - 2.05.2013) ukończyła najpierw studia w Konservatorium oraz Musik-Universität w Wiedniu, zostając pianistką i pedagogiem muzyki, a dopiero potem - Instytut Tłumaczy w Wiedniu. Od 1999 pracowała już przede wszystkim jako tłumaczka literatury polskiej na język niemiecki. Jednym z jej pierwszych przekładów był „Piesek przydrożny” Czesława Miłosza, potem jego „Abecadło” i „TO”. Tłumaczyła utwory Ewy Lipskiej, Piotra Sommera, Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego, Marka Kochana, Marka Krajewskiego i innych.
NIEMIECKI RENESANS SCHULZA
W 2008 roku ukazały się w jej przekładzie „Sklepy cynamonowe” (Die Zimtläden) Brunona Schulza (Hanser, Monachium). Nowy – po ponad 40 latach - przekład na niemiecki sprawił, że twórczość Schulza zaczęła przeżywać renesans w niemieckojęzycznym obszarze kultury. Tłumaczenie „Sklepów…” odniosło sukces, szybko drukowano kolejne edycje, a Doreen Daume pracowała nas „Sanatorium pod klepsydrą” – książka ukazała się w 2011 roku.
W 2008 roku została zaproszona na Trzeci Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu, który odbył się w dn. 26-31 maja. W pofestiwalowej książce („Bruno Schulz, Wiosna. 12 przekładów, Drohobycz 2008 - wg pomysłu Wiery Meniok) ukazał się fragment „Wiosny” w jej tłumaczeniu, uzupełniony krótką refleksją o pracy nad tekstami drohobyckiego pisarza. Okazało się, że jej droga do Schulza miała zaskakujący kontekst osobisty.
DÉJÀ VU – CZY RACZEJ SEN?
Pisała: „Pierwszym moim spotkaniem z opowiadaniami Schulza była lektura niemieckiego przekładu, którego autorem był Josef Hahn (tłumaczenie z 1961 roku). Książka ta znalazła się w walizce mojego byłego męża Polaka, razem z polskim oryginałem.
Żeby się uczyć języka polskiego, chętnie porównywałam oryginały i przekłady – to zabawniejsza metoda niż ćwiczenia z podręcznika. Oczywiście startowałam w tej mojej nauce wraz z innymi, prostszymi książkami, ale któregoś dnia zabrałam się za Sklepy cynamonowe. I mimo że odkryłam w starym przekładzie mnóstwo błędów i niedorzeczności, było to niezwykłe doświadczenie dla mnie. Zanurzyłam się w fantastyczny świat Schulza, który był dla mnie jednocześnie obcy i – jak mi się wydawało – znany. Często miałam poczucie, że skądś znam tę atmosferę, te „iluminacje” i te scenerie. Jakieś absurdalne déjà vu – czy raczej sen?
Nie wiem. W każdym bądź razie Sklepy cynamonowe stały się moją ulubioną książką. W międzyczasie trwała długa i żmudna korespondencja z wydawnictwem, które musiałam przekonać, że akurat ja (nauczycielka gry na fortepianie, bez żadnego doświadczenia w tłumaczeniach z literatury polskiej) koniecznie mam przetłumaczyć tę książkę na nowo. Tłumaczyłam Sklepy bardzo powoli. Przeglądałam, poprawiałam, jeszcze raz i jeszcze, nawiązałam kontakty z schulzologami (m.in. z Jerzym Jarzębskim, który mi dużo pomógł), dużo czytałam o Schulzu, w końcu pojechałam do Drohobycza.
Czasami byłam nawet szczęśliwa, że wydawnictwo zwlekało z decyzją o wydaniu nowego przekładu dzieła Schulza. Wbrew pozorom, były to dla mnie przyjemne i radosne czasy – móc bez żadnej presji pracować nad tym cudownym tekstem, co samo w sobie było dla mnie wynagrodzeniem. Szczęśliwie i spokojnie spędzałam długie lata z „moim” Schulzem. Szlifowałam każde zdanie jak diament. Od czasu do czasu przypominałam wydawcy, że może już czas na nowego niemieckiego Schulza? Tak minęło dziesięć lat.
Dzięki tłumaczeniu Schulza dostałam prestiżowe stypendium „Zuger Übersetzerstipendium”. Z innym tekstem na pewno nie miałabym szansy. Nieco później na moim biurku leżała umowa z wydawnictwem o wydaniu Sklepów, które ukazały się w lipcu 2008 w nakładzie 10 000 egzemplarzy. Tłumaczenie zostało odebrane z wielkim entuzjazmem. Jestem dumna z wypowiedzi o tym, że wreszcie można czytać Schulza po niemiecku.
W ciągu tych dziesięciu lat pracowałam też nad Sanatorium,które niedługo zostanie wydane.”
MOJA DRUGA OJCZYZNA
Wtedy w Drohobyczu, w maju 2008 roku, była radosna i żartowała ze sposobu, w jaki mówi po polsku. Wiedziała, że jej przekład „Sklepów…” jest doprawdy dobry. Pół roku przed przyjazdem na Festiwal wyznała w mailu: „stary przekład (Josefa Hahna) powstał 44 lat temu, a mam nadzieję, ze nowy (mój) przekład, który powstaje obecnie, będzie jedynym (niemieckim) przekładem na następne 44 lata”. A po Festiwalu pisała: „Chciałam wam serdecznie podziękować za zaproszenie do Drohobycza – była to dla mnie po prostu sensacja, niezwykła przygoda i wielka radość! (…) Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam być w Drohobyczu - i że miałam okazje do tylu wrażeń, spotkań i rozmów - to wszystko z ludźmi, którzy wiedzą o czym jest mowa!”
Wcześniej, po raz pierwszy w Drohobyczu, Doreen Daume była w listopadzie 2004 roku, a jej przewodnikiem po mieście był wówczas Roman Mnich. Po latach tę wizytę opisała w niewielkim tekście „Rzeczywistość mityzacji”, który ukazał się w nr 6/2012 krakowskiego pisma „Radar”. Tekst kończy się spostrzeżeniem, pod jakim zapewne podpisać mogłoby się wiele osób odwiedzających Drohobycz z Schulzem „w głowie”: „Czas w Drohobyczu ma inny wymiar. Przynajmniej to jest jeszcze takie samo jak wtedy”.
Fascynujący jest początek „Rzeczywistość mityzacji”. Doreen Daume rozpoczyna refleksje wzruszającymi zdaniami, które wydają się być jej najprostszym, osobistym przywołaniem prozy Schulza – i obrazu Drohobycza: „Od wielu lat niemal codziennie odwiedzam w myślach Drohobycz. Oślepiają mnie świetliste wiosenne dni, przez które płynie ubrana na biało Bianka, i przygnębiają szarożółte, falujące chmurami wron dni jesienne. W rozżarzone do białości południa przedzieram się spocona przez bujne chwasty i zatykam nos na cuchnących poddaszach pełnych trzepotu ptaków. Tęsknię do dalekich podróży, spoglądając w nieskończenie wypiętrzające się niebo, tarmoszę oklapnięte uszy Nemroda, pieska, i marszczę nos na myśl o panu Karolu, którego odejście mimo wszystko bardzo mnie smuci. Dla Ojca mam dużo wyrozumiałości. Podziwiam Adelę, upominam subiektów i brzydzą mnie karaluchy. Zagubiona snuję się po Ulicy Krokodyli i przez ogromne okna wystawowe oglądam podejrzane sceny. Tracę orientacje w metamorfozach Księgi, stąpam przez ciemne sanatorium, widzę sceny rodem z Felliniego na teatralnej kurtynie i słyszę na rynku echo kichnięć Szlomy. Ojczyzna Brunona Schulza stała się w trakcie tłumaczenia moją drugą ojczyzną.”
***
Nagle okazało się, że jest ciężko chora. We wrześniu 2012 roku była w Drohobyczu na Piątym Festiwalu, ale na festiwal do Wrocławia w listopadzie 2012 roku już nie przyjechała. Chociaż nadal snuła plany…
3 maja 2013 do osób, z jakimi była w kontakcie, dotarł e-mail z jej fotografią:
“Doreen Daume. 20. 7. 1957 - 2. 5. 2013. Es wird keine Bestattung geben, denn mein Körper wird dem Institut für Anatomie der Medizinischen Universität Wien für Unterricht und wissenschaftliche Forschung zur Verfügung gestellt.”
Grzegorz Józefczuk
|