Rodak nasz wśród czołowych pisarzy polskich
Utarło się przekonanie, że twórczość pisarza i artysta z Drohobycza była w jego rodzinnym mieście, w prowincjonalnie zapyziałym i ubłoconym, raczej nieznana, a jeżeli już go doceniano, to w wąskim gronie, zaś szersza publiczność co najwyżej kwitowała jego sztukę i literaturę wiercąc palcem w głowie.
Takoż i rodzina brata Izydora miała go uważać „za niedojdę i urąganie zdrowemu rozsądkowi, bo porządny Żyd mógł tam być lekarzem, adwokatem lub kupcem, ale skąd coś pisarzem?” – jak relacjonuje Andrzej Chciuk, który tak pięknie i barwnie w swoich książkach odtworzył dawny Drohobycz jako stolicę Księstwa Bałaku, i z taką miłością zrekonstruował postać Schulza, jakiego znał.
WSPOMINAJĄ GO… DZIECI
I jakiego chyba nie znał. Bo zarazem utrwalił wizerunek pisarza jako zagubionego zboczeńca, perwersyjnego masochistę, neurastenika, dosłownego bohatera części własnych rysunków i opisów. W „Ziemi księżycowej” wspomina, że widziano pisarza, jak z pejczem udawał się do „prywatnej kurewki”, „i chował ten swój pejcz, akcesorium do zboczenia. Musiał znaleźć kobietę, która go zbije. Schwyciła go otchłań wstydu i otchłań pożądania właśnie tego. Zaszedł do niej, ale ta prostytutka akurat czytała jego „Sklepy cynamonowe” wtedy kiedy zapukał do jej pokoju”. Po czym Chciuk pointuje: „Ze wszystkich ludzi normalnych i nieraz pełnych podziwu dla jego sławy (bo przecież nie dla sztuki, która przerażała Drohobycz) ta kurewka miała dlań ludzkie uczucie i ludzką litość dla zboczeńca”.
Wspomnieniami Chciuka o rzekomej sytuacji w domu Schulzów była wzburzona Ella Schulz-Podstolska, córka Izydora, pytając retorycznie: „skąd on ma tę wiadomość, że ja >zgodnie z nastrojem w domu uważałam go za idiotę i niedojdę<. W ogóle to co wkłada w usta Brunona, wcale do niego nie pasuje”.
Inaczej coś z tej sytuacji wyraża Henryk Grynberg w nominowanym do Nagrody Nike zbiorze opowiadań „Drohobycz, Drohobycz” pisząc – czyli przywołując wspomnienia Leopolda Lustiga, drohobyckiego Żyda urodzonego w 1923 roku, który przeżył wojnę i wyemigrował do USA, gdzie zrobił karierę dentysty, że „nikt nie czytał „Sklepów cynamonowych” ani „Sanatorium pod Klepsydrą”, bo były za trudne, ale wszyscy go uważnie słuchali”.
Wypada nam teraz, może z pewnym nadmiarem sarkazmu skomentować nie tylko te wypowiedzi wspomnieniowe, z których tak bardzo się współcześnie korzysta, że pochodzą one od osób, które w czasie, kiedy Schulz objawił się jako wielki rysownik i literat, były dziećmi, więc trudno od nich oczekiwać prawdziwości i obiektywizmu oceny tym bardziej literatury tak wysublimowanej jak i twórczości plastycznej, w której jak na dłoni mieszały się motywy, o jakich z oczywistych względów nawet pojęcia zielonego mieć nie mogli.
GŁOS DROHOBYCKI, Z NIEUKRYWANYM ZADOWOLENIEM
Chociaż zapewne i sam Schulz przyczynił się do uformowania się takiej właśnie opinii o nim, wielokrotnie narzekając korespondencyjnie, że przyszło mu żyć w kiepskim otoczeniu i w niezrozumieniu. Coś jednak jest tu najwyraźniej nie tak.
Zachowało się kilka roczników międzywojennego „Głosu Drohobycko-Borysławskiego”, czyli „Tygodnika bezpartyjnego” wydawanego w Drohobyczu, który w pewnych okresach bywał także na przykład „Głosem Drohobycko-Borysławsko-Samborsko-Stryjskim” (sic!). W ostatnim numerze 1933 roku z dnia 24 grudnia „Głos” obwieszcza z nieukrywanym zadowoleniem: „OD REDAKCJI! Zawiadamiamy niniejszym P.T. Czytelników, że udało się nam pozyskać do stałej współpracy p. prof. Br. Schulza, głośnego dziś literata, autora powieści „Sklepy cynamonowe”, która wywołała szczery zachwyt w świecie krytyków literackich”.
To nie była notka, chociaż ilościowo tekst bardzo skromny, jak telegram. Tekst ten redakcja umieściła na pierwszej stronie, na całej jej szerokości, i to w miejscu najbardziej eksponowanym: tuż pod winietą gazety, a zaraz za świątecznymi życzeniami od redakcji! Na stronie 4 wiadomość uzupełniono w notką o tytule „Rodak nasz wśród czołowych pisarzy polskich”: „Ukazała się w ostatnich dniach na półkach księgarskich powieść Drohobyczanina Br. Schulza, której akcja częściowo toczy się w naszym mieście. Koła literackie stolicy oczekiwały z napięciem ukazania się tej rzeczy, która uchodzi za senzację sezonu i jedno z rzadkich zjawisk na polu literatury. W osobie tego debiutującego, ale już dojrzałego autora znalazła literatura polska reprezentanta fantastycznych i dziwnych zaułków duszy ludzkiej”.
DEBIUT I SUKCES
Drohobycki „Głos” był jedną z pierwszych gazet w Polsce, która pisała o powieści i sukcesie literackim Schulza. Przypomnijmy, że Schulz debiutował opowiadaniem „Ptaki” w warszawskim tygodniku „Wiadomości Literackie” z 3 grudnia 1933 roku. Opowiadanie poprzedzała krótka zapowiedź: „W najbliższych dniach nakładem „Roju” ukaże się powieść Bronisława Schulza /tak, tak – to sławna pomyłka WL) p.t. „Sklepy cynamonowe”. Z powieści tej wyjmujemy fragment poniższy”. W numerze z 17 grudnia w „Zapowiedziach wydawniczych” wymieniono „Sklepy” wśród „najbliższych” pozycji „Roju”. Ale już w następnym, świątecznym numerze „Wiadomości” z 24 grudnia 1933 duże ogłoszenie „Roja” o „ostatnich nowościach” przedstawia już jako wydaną m.in. powieść Schulza - z taką rekomendacją: „Nowy, wielki, na wskroś nowoczesny talent”. Takoż i w drohobyckim „Głosie” telegraficzny anons, że „rodak nasz wśród czołowych pisarzy polskich” - ukazał się właśnie 24 grudnia 1933 roku. Musieli redaktorzy i środowisko „Głosu” darzyć już wtedy pisarza wielkim uznaniem, skoro nie byli gorsi od redaktorów ze stolicy!
„Głos” był poważnym pismem, o Schulzu pisał wcześniej kilkakrotnie, donosił o uznaniu dla twórczości plastycznej drohobyckiego nauczyciela, na jego stronach można znaleźć ślad pewnej wystawy, jakiej nie znają biografowie artysty. Nic nie wiadomo, aby Schulz podjął tę zapowiedzianą po wydaniu „Sklepów cynamonowych” współpracę z „Głosem”. Wiadomo jednak, że coś go z „Głosem” wiązało, skoro to na tych skromnych acz bogatych łamach miało się na początku 1936 roku znaleźć jego ogłoszenie o wystąpieniu z gminy żydowskiej.
Kropeczką nad „i” do nasuwających się wniosków jest egzemplarz pierwszego wydania „Sklepów cynamonowych”, znajdujący się w zbiorach Tzw. Wersji Wstępnej Muzeum Schulza w Drohobyczu, czyli w jego dawnym gabinecie profesorskim na drugim piętrze dawnego Gimnazjum im. Króla Jagiełły. To dar pewnej rodziny drohobyckiej, z ich dawnej biblioteki.
GŁOS PAŃSTWOWY, URZĘDOWY
Wprawdzie powieść ma datę 1934, ale de facto ukazała się w ostatnich dniach 1933 roku, w grudniu tegoż roku tak jak i debiutanckie „Ptaki”. Czyli 80 lat temu. Przypominając teraz ten jubileusz debiutu i sukcesu nie od rzeczy będzie pamiętać również o pewnej szczególnej recenzji „Sklepów”, bo wzmacnia on siłę podskórnej tezy, jaką powyżej cały czas staramy się postawić. To rzecz z Lublina, tak, tak, recenzja z Lublina, i chyba w Lublinie zapomniana. Recenzja bardzo nietypowa jak na miejsce druku, miejsce tak wyjątkowe, że dywagacje nad tym, dlaczego tam się ukazała mogą być same w sobie ciekawym przyczynkiem do badań nad realiami II RP. Godnym polecenia tym, którzy widzieliby Schulza jako niezrozumiałego nieszczęśnika zmuszonego do ukrywania swego talentu i poczynań.
Ukazała się w… Dzienniku Urzędowym kuratorium okręgu szkolnego lubelskiego, w marcu 1934! Po części urzędowej, wypełniającej 7 numer „Dziennika” przez trzysta stron „okólnikami i pismami okólnymi do P.P. Inspektorów Szkolnych i Dyrekcyj państwowych i prywatnych zakładów naukowych w Okręgu” w sprawach m.in. zbierania składek w szkołach, komisji egzaminacyjnych, referatów na konferencjach rejonowych oraz „ruchu służbowego”, następuje o wiele krótsza część nieurzędowa, zaczynająca się od artykułu o „wychowaniu obywatelsko-państwowym przez pieśń w szkole”. I dalej, w wiadomościach z „literatury pięknej i książek dla młodzieży”, znajdujemy niewielką, ale esencjonalną recenzję podpisaną przez „j.i”. Autor zaczyna tak: „Bogaty indywidualizm autora i bujność jego doznań przelewa się przez tę książkę, nadając jej niezmiernie wyraziste oblicze. Mamy tu do czynienia z niewątpliwym talentem, nieokiełzanym w swej rozlewności plastycznych sensacyj – a nie zdobywającym się jeszcze na umiar wyrzeczeń…”
Kim był „j.i.”?
Grzegorz Józefczuk
|