Imieniny: Cecylii, Marka, Maura
  Aktualności
  W Lublinie
  W Drohobyczu
  Wszędzie
  Polecamy
  Archiwum
  Warte uwagi
  Kategorie
   Stowarzyszenie
   Partnerzy
   Projekty
  Bruno4ever

  Tagi

eon horusa szpilki górecka cytaty o schulzu nasi artyści bułgarii galeria nieznanaukraina lublin festiwal 2012 golberg zwierciadło bruno filmy drohobycz leszek mądzik krcha jarecka noce o schulzu
  Ramka


SchulzFest 2024

XI MIĘDZYNARODOWY
FESTIWAL 
"Arka wyobraźni
Brunona Schulza"
w Drohobyczu

Dofinansowano ze środków
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
- podstawowego funduszu celowego


***


***

  BRUNO4EVER 
2024-2026 
SchulzFest w drodze do ESK

Dni Brunona Schulza 
w Lublinie

Zrealizowano z pomocą finansową
MIASTA  LUBLIN

***





 ***


Rok 2022 / Rokiem Brunona Schulza

Odwiedziło nas już:
1010909 osób

M I L I O N
Dziękujemy

Aktualności
HISTORIE Z PÓŁTORA MIASTA (2)


Jak Marian Hemar nie spotkał się w Drohobyczu z Brunonem Schulzem

Marian Hemar napisał, że Drohobyczu to  „półtora miasta” - pół polskie, pół żydowskie, pół ukraińskie.
Kiedy tak nazwał Drohobycz? Nie po wizycie w Drohobyczu, w którym jako znany literat był bodaj jedynie raz. Napisał tak po lekturze „Atlantydy” Andrzeja Chciuka - wówczas Drohobycz był już miastem ZSRR. A czy spotkał się z Brunonem Schulzem?
Ta tak często przywoływana wypowiedź Marian Hemara (1901-1972), że Drohobycz to półtora miasta, brzmi uroczo, sygnalizuje romantyczny flirt z przeszłością. Przyciąga do bogatego miasta początku XX wieku, należy domniemywać, bogatszego w ludzi i zdarzenia niż inne standardowe miejscowości. Aczkolwiek Hemar napisał te słowa nie po pobycie w Drohobyczu.

Słowa te napisał sporo dziesiątek lat później, na łamach „Wiadomości”, polskiego emigracyjnego tygodnika ukazującego się w Londynie. W numerze z 1 marca 1970 roku „Wiadomości” na pierwszej stronie zamieściły jego recenzję „Atlantydy” pióra Andrzeja Chciuka (1920-1978), czyli „opowieści o Wielkim Księstwie Bałaku”, wspomnieniowej książki odtwarzającej czas dzieciństwa i młodości autora, czyli międzywojenny Drohobycz, akurat kilka miesięcy wcześniej wydanej w Londynie nakładem Polskiej Fundacji Kultury.

LOS EMIGRANTA. LONDYN I KANGURY

Autor i recenzent dzieli wspólny los emigranta, dokonujący się jednak pod różnymi szerokościami geograficznymi, a w konsekwencji – w bardzo odmiennych środowiskach. Hemar był w Londynie, a więc w centrum, zaś Chciuk - daleka, daleko, na antypodach. „Rzucony pomiędzy australijskie kangury” – pisał Hemar użalając się nad Chciukiem, mając na myśli izolacyjne oddalenie od spraw polskich i europejskich, skazanie na getto antypodycznej, „wyspiarskiej” polonii. Dlatego tym bardziej Hemar, pochodzący ze Lwowa i od lat na obczyźnie, mimo rozmaitych zastrzeżeń co do stylu i warsztatu Chciuka, był urzeczony „Atlantydą”, że jest ona wyrazem najpiękniej subtelnego nacjonalizmu, który łączy życie ludzie z miejscem dzieciństwa i nie ma nic wspólnego z politycznymi fanaberiami, że oddaje ducha i literę dawnego galicyjskiego humanizmu i liberalizmu, tamto „wzajemne współczucie biedy, wzajemne uznanie dla cudzej fantazji” (czyli to „życie z sobą”, które zastało potem zniszczone, co sprawia Polsce wciąż wiele nieszczęść), że w końcu Chciuk ma świetne wyczucie języka i w „Atlantydzie” nie uronił nic z nieprawdopodobnej semantyki bałaku. „Język Drohobycz to była właściwie ropa językowa, z której trzeba był rafinować polszczyznę. Do jakich tam dochodziło zawiłości gwarowo-narodowych, tego nikt się nie domyśli, kto nie słyszał…” – i tu Hemar przytacza pewien dialog przy sklepiku w Skolem pod Stryjem, pointując: „za moich młodych lat, sprzed 1914 roku, Bożeż Ty mój, jakim językiem myśmy mówili!”.            

Pisze też Hemar, bardziej gorzko, że w czasach komunizmu i sowietyzmu Drohobycz stał się „nieprawdziwy” -  więc „>Atlantyda< to tryumf pamięci nad zapomnieniem”. „Prawdziwy jest Drohobycz ocalony w >Atlantydzie<” – konkluduje. Dodajmy jeszcze, że recenzent zapowiada, iż zdecydowanie wesprze „Atlantydę” w corocznym konkursie „Wiadomości” o tytuł najlepszej publikacji emigracyjnej. Dopiął swego, 6 czerwca 1970 roku „Wiadomości” ogłosiły, że powieść Chciuka jest najlepszą książką pisarza polskiego wydaną na emigracji po 1969 roku (wśród zdobywców nagród londyńskiego tygodnika są utwory m.in. Marka Hłasko, Witolda Gombrowicza i Czesława Miłosza). 

MIASTO NAJDZIWNIEJSZE… PÓŁTORA MIASTA

Tak tedy opisując, o czym w recenzowanej „Atlantydzie” pisze Chciuk, Hemar stwierdza: „Bohaterem książki jest najdziwniejsze miasto w Polsce, miasto jakby nie na serio, najbardziej w Polsce egzotyczne i najbardziej rodzime, miasto jakby z farsy i operetki, miasto komik i przedmiot kawałów, miasto nagłych fortun i krachów, miasto defraudant i spekulant, półtora miasta, pół polskie, pół żydowskie, pół ukraińskie, miasto Drohobycz”.

Lecz niebywały erudyta i mistrz sprzęgania wątków, nie byłby Marian Hemar sobą, gdyby nie przywołał postaci Brunona Schulza, zaczynając od frazy zgoła nieoczekiwanej: „Ja z Drohobyczem mam też swoje porachunki”!

Wspomina więc Hemar, jak to w 1935 roku ukazał się jego autorstwa zbiór satyryczny „Koń trojański”, i że z powodzeniem książkę promował „turą odczytową” w Łodzi, Lwowie i Krakowie z takim powodzeniem, że na przykład we Lwowie znany impresario p. Türk zapytany o ilość sprzedanych miejsc, miał odpowiedzieć: „1066 miejsc poszło, czterdzieści dostawnych”. Pech chciał, że wydawca wstawił dzień po Lwowie… spotkanie w Drohobyczu. „Deszcz mżył, deszcz jakby naftowy, śliski, lepki, nieruchomy wisiał w powietrzu na ulicach gdzieniegdzie tylko były chodniki, między nimi z drewnianej deski na deskę szło się trzewikami coraz cięższymi” – opisuje nie bez uszczypliwości aurę chwili i miejsca autor piosenki o rozkwitaniu białych bzów.   

Po czym relacjonuje, niczym scenkę kabaretową, jak wszedł do księgarni przyciągnięty afiszem o biletach na spotkanie z Hemarem, autorem „Konia trojańskiego”. „Są jeszcze bilety na Hemara? – spytałem. Księgarz powiedział: Ile pan chce? Dwieście? Spytałem go: Dużo pan sprzedał? Otworzył książkę biletową, powiedział: Trzech. Ta książka, spytałem, pokazując na „Konia”, idzie? Jedna może idzie, powiedział, druga już nie. Od chwili wejścia wiedziałem, że on wie, że to ja, na książce, na okładce byłem jak żywy, w karykaturze Daszewskiego, on wiedział że ja wiem że on wie że to ja, ale udawaliśmy że nie wiemy. Bardzo taktowny księgarz. Spytałem: Czy było dosyć reklamy?  Może ludzie nie wiedzą? Księgarz powiedział: Oni wiedzą. Tylko w Drohobyczu oni myślą: Co on może być warty, jak on już do nas przyjeżdża?”

GDYBYM BYŁ WIEDZIAŁ

Zawiedziony, pobiegł Hemar natychmiast do sali zamówionej na spotkanie i odwołał je z powodu „niedyspozycji autora”. Pointa tego drohobyckiego wydarzenia doszła do głosu dopiero trzy lata potem, w sławnej warszawskiej kawiarni „Ziemiańskiej”, gdzie Hemar rozmawiał z dopiero co poznanym Brunonem Schulzem.

„Poza dreszczem respektu, jaki we mnie budził, niezmiernie przypadł mi do serca swoim kamertonowym wdziękiem, sposobem w jaki patrzył prosto w oczy, jak się uśmiechał i interesował wszystkim wkoło, kto to jest ten pan, ten krępy? To Kiedrzyński, mówiłem. A ten chudy. Winawer, a ten w mundurze. To nasz Zawodziński, a ta pani, o ta, ach, jaka piękna – pan jest szczęśliwy, powiedział, pan wszystkich zna, i zaraz obaj zaczęliśmy się śmiać z tej definicji szczęścia.”

I teraz – uwaga! Hemar relacjonuje: „Miałem wrażenie, że i ja jemu wydałem się przyjemny, zaprosiłem go do Polskiego na wieczór, powiedział mi przed wyjściem: Ja miałem bilet na odczyt pana u nas, parę lat temu – ale pan był niezdrów. Powiedziałem mu: Gdybym bym wiedział, że pan ma bilet, byłbym wystąpił dla was trzech…”

Po czym teraz, a są pierwsze miesiące 1970 roku, wyobraźnia podsuwa mistrzowi qui pro quo taki obraz tego, co być może działo się 35 lat temu: „Kto wie, może wtedy, tamtego wieczora, w Drohobyczu, na chodniku ruchomym, na kładkach na błocie, minął mnie profesor gimnazjalny Bruno Schulz idący ze swoim uczniem Andrzejem Chciukiem. Uczeń dużo i wdzięcznie pisał o swoim niezapomnianym profesorze, który w tej książce wychodzi z kart, jak żywy, uśmiecha się z dala, wyciąga do nas ręce, patrzy nam prosto w oczy spoza cynamonowego mroku, naftowego dżdżu”. 

Nie trzeba, aby recenzent „Atlantydy”, książki autora, który ubolewał, że kiedyś miał myśli antysemickie, pisał o sprawach kulturowo subtelnych i osobistych, że podobnie jak Bruno Schulz, również opuścił religię swych ojców. 

Co warto zapamiętać z tej opowieści? Czy nie metafory Mariana Hemara o cynamonowej mgle i naftowym deszczu oraz kamertonowym wdzięku?

A półtora miasta? Czy wszyscy wiemy wszystko, o co chodzi?

Marian Hemar co jakiś czas powraca do Drohobyczu za sprawą Alfreda Schreyera i jego tria. Ma w repertuarze piosenkę „Tyle jest miast” z 1926 roku, którą Hemar napisał wyrażając swą miłość do rodzinnego Lwowa, chociaż akurat już przeniósł się do Warszawy.

POST SCRIPTUM

P. S. Setki wierszy i piosenek Mariana Hemara tworzą pole skojarzeń i rymów, na których musi pojawić się Drohobycz. I pojawia się co najmniej kilka razy, w wierszach emigracyjnych. Jak w „Zdradzie”, gdzie autor naśmiewa się ale i ze smutkiem komentuje to, że pewien polski pisarz nazywa kresy przestrzenią dawnej kolonizacji polskiej. „(…) Jak Anglia w Pakistanie,/ W Gujanie, czy na Cejlonie,/ Tak Polska miała na wschodzie/ Nie swój kraj, lecz kolonie.// Jak Francuzi w Maroku,/ W Tunisie, czy w Wietnamie,/ Tak-żeż Polacy mieli/ Kolonię w Ostrej Bramie.// Drohobycz - to tak, mniej więcej,/ jak dla Holandii Celebes,/ Czy Borneo - kolonia./ Tak przemawiał ten hebes.// (…) Wynajęli Polaka,/ Pisarczuka psubrata,/ Agenciaka, Zbigniewa/ Florczaka, literata./ Dali mu parę złotych,/ Koszulę, buty i palto./ Nu, powiedzieli, teraz/ Ty sam, po polsku chwal to.// Mów. I uważaj, byśmy/ Mordy tobie nie skuli/ I forsy nie odebrali,/ I butów, i koszuli”.

A także w „'Rurociągu', szyderstwie z rurociągu „Przyjaźń”. „Wy jeden z drugim patrzcie/
I od małego dziecka/ Uczcie się, co to znaczy/ Ta technika sowiecka!// (…) Jak jaki ósmy cud świata!/ W rocznicę Rewolucji/ Uroczyście nastąpił/ Początek dystrybucji// (…) Patrzę przez lupę na mapę,/ Szpilka na mapie wytycza/ Źródło strumienia w Rosji./ Na zachód od Drohobycza.// W Borysławiu Tam ropa/ Z ziemi tryska przez dziurę,/ Od razu z dziury przez lejek/ Nalewają ją w rurę (…)”.

Grzegorz Józefczuk


08-01-2013, 04:35:55


  Festiwale






  NewsLetter

Podaj swój e-mail



Bądź na bieżąco
z najważniejszymi wydarzeniami związanymi
z postacią Brunona Schulza




Kultura w Lublinie
BRUNO SCHULZ MUSEUM DROHOBYCZ
Polecamy:    Ї      Brama_Grodzka      PRZYPINKA.PL      Kurier_Galicyjski      Instytut_Polski w Kijowie      EAST-CULTURE      Zaxid.net      Lonia / Maydan Drohobycz      Wikipedia Ukr      Nowa Europa Wschodnia      ZBRUCZ Pismo internetowe      Rada Miasta Drohobycz   
Copyright © Stowarzyszenie | Projekt: Paweł Górski | Wykonanie: ATLabs