O nowej płycie Jurija Andruchowycza i Karbido
„Drodzy przyjaciele, dziękuję wam, że przyszliście na wybory i oddaliście głos na nowego prezydenta, na mnie” – to pierwsze słowa, jakie słyszymy na nowej płycie ukraińskiego poety i pisarza, Jurija Andruchowycza, i wrocławskiej grupy Karbido, wypowiedziane konfidencjonalnym szeptem przez tubę! Czy to przypadek, że wydanie płyty „Absynt” zbiegło się wyborami na Ukrainie? Nie można mieć wątpliwości, co Andruchowycz myśli o władzy, skoro w wyróżnionym w pewien sposób utworze „Without you” obwieszcza: „Zabroniłbym dniom, żeby mijały bez ciebie,/ ich bilans jest żałosny – ty nie przychodzisz,/ rano ciebie nie ma w żadnym lustrze,/ co mam robić/ pomiędzy południem a wieczorem? (…)/ Znowu, kurwa, radio, telewizja, prasa./ Władza sobie jak władza: sami bandyci./ Znowu (…)”. Na koncertach „Without you” wypada bardzo mocno, na ekranie umieszczonym nad sceną migają twarze polityków, policjantów, demonstrantów, dzienników wielu telewizji, notowań z giełd, zastawionych stołów i gwiazd popkultury. Nie można nie rozpoznać Julii Timoszenko, Wiktora Janukowycza czy Aleksandra Łukaszenki. Ale „Absynt” nie jest, broń Boże, płytą polityczną, chociaż ma taki jak i wiele innych kontekst i podtekst, zaś Andruchowycza – chociaż wypowiada się często o swoim kraju i nie stroni od ostrych, krytycznych i „temperamentnych” opinii politycznych – jest przede wszystkim wybitnym, oryginalnym twórcą europejskiego formatu, pisarzem i poetą, i artystą, szukającym spełnienia w najróżniejszych formach ekspresji.
„Absynt”, nowa płyta Jurija i Karbido domyka ich tryptyk rozpoczęty programem „Samogon” (2006), kontynuowany „Cynamonem” (miło nam, że w narodzinach tego projektu rolę akuszerki spełnił Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu w 2008 roku, gdzie wykonano pierwszą wersję „Cynamonu”), który w postaci płyty objawił się światu w 2009 roku. Nie można napisać, że to tryptyk muzyczno-poetycki, że tylko i wyłącznie muzyczny i poetycki. I to będzie największe zaskoczenie dla tych, którzy poznawać będą „Absynt” poprzez płytę. Bo płyty są dwie, i w pewnym stopniu bardzo różne, chociaż obie przedstawiają niby ten sam „Absynt”. Jedna to po prostu płyta Cd, płyta muzyczna, znakomicie zestrojona, równoważąca w muzyce to, co jest tak charakterystyczne dla Abndruchowycza jako pisarza: postmodernistyczny tygiel form, narracji, stylistyk, nastrojów. Już pierwszy utwór „40 imion Stanisława Perfeckiego” niejako wykłada karty na stój, określa tej płyty wymiar stylistyczno-brzemieniowy jak i wymiar domyślny, wyobrażeniowy - wizualno-teatralny, plastyczny. Już w tej preambule pojawiają się tak charakterystyczny, rytmiczny puls gitary, melodyjne ale i nerwowe zawodzenia saksofonu oraz elektroniczne tła raz rodem z thrillera, raz z… Czegóż tu nie ma! A głos śpiewającego Andruchowycza wpisuje się w to znakomicie i potrafi podporządkować sobie muzykę. Teksty są szalone, słowa bawią się w skojarzeniowe gry, mieszają brzmienia i sensy, intuicyjnie i z humorem ale i w sposób podstępny i wyrachowany. Jak w „40 imionach”, które zaczynają się tak: „Nazywano go Stach Perfecki/ Karp Lubański Sum Rachmański/ Pierre Doliński Ptak Niebieski/ (…) Jednak wszyscy bez wyjątku wołali go/ Bimber Bibamus Agnus Magnus Avis Penis/ Stachus Bachus i Kaktus Erektus/ (…) A wszystkich imion jego było 40/ ale prawdziwego nie znał nikt/ - nawet on sam…”
Druga płyta otwiera przed słuchaczem wymiar performatywno-wizualny „Absyntu” – to dvd z zapisem koncertów w Iwano-Frankowsku i Kijowie. Koncerty rozpoczyna pokaz animacji o bohaterze piosenek, Stanisławie Perfeckim, świetny film ilustrowany muzyką operową i grą skrytego za wielkim ekranem Karbido. Dopiero po kwadransie słyszymy śpiew Andruchowycza; muzycy i Jurij nadal pozostają za ekranem, chociaż śpiewający pisarz nagle pojawia się przed publicznością w stroju jak z weneckiego karnawału. Zmienia się obraz na ekranie: pojawiają się dziesiątki twarzy, a pierwszą z nich jest Bruno Schulz. Ekran staje się teatrem cieni, po czym odsłania scenę z muzykami, ale nadal nad nią wisi, jest wielkim telebimem. Andruchowycz śpiewa już bez kostiumu…
Wiodą nas Andruchowycz i Karbido różnymi ścieżkami narracji, idziemy za nim bez przymusu, jakby naturalnie, chociaż ta podróż składa się z jakichś odłamków, być może lustra. Niepokojąca, lecz nie denerwująca, pozwalająca nam odsapnąć i chwilami uspokoić humorem i żartem. Płyta – a dokładniej: płyty – są do wielokrotnego słuchania i oglądania. I jak kto woli – do kontemplacji, zadowolenia, jak i do myślenia Znakomite i wyjątkowe, jak się, wydaje podobnego projektu nikt u nas wcześniej nie zrealizował.
O czym jest „Absynt”? Może o tym, co zawsze frapuje twórców: o życiu wrzuconym w strumienie czasu i zdarzeń, które przeszkadza nam zastanowić się nad tym, kim jesteśmy, a może i o tym, co jest między ideałem a realnością. O tym, że kochając się, zostawiamy brudne łóżka, inaczej niż anioły, tyle że anioły nie kochają się. Z drugiej strony, wszystko to co w „Absyncie”, wywodzi się i opiera na znanej, wcześniejszej powieści Andruchowycza „Perwersja” śledzącej losy Perfeckiego, niezwykłego fantasty i hulaka, który opuściwszy Lwów odnalazł się w Wenecji, a potem w tajemniczych okolicznościach zniknął.
Płyta (czyli Cd i dvd) jest równocześnie książeczką z tekstami w trzech językach, angielskim, polskim i ukraińskim. Wydawcami są: Hermetyczny Garaż, ArtPole i Cube. To właśnie ArtPole i Cube, formacje od wizualizacji, mają także swój autorski i ważny wkład w „Absynt” – w wersji sceniczno-koncertowej. Karbido wystąpiło (w wersji Cd) w składzie: Igor Gawlikowski, Marek Otwinowski, Tomasz Sikora i Marcin Witkowski.
Grzegorz Józefczuk
|