Imieniny: Cecylii, Marka, Maura
  Aktualności
  W Lublinie
  W Drohobyczu
  Wszędzie
  Polecamy
  Archiwum
  Warte uwagi
  Kategorie
   Stowarzyszenie
   Partnerzy
   Projekty
  Bruno4ever

  Tagi

galeria festiwal 2012 drohobycz zwierciadło noce nasi artyści lublin filmy bułgarii leszek mądzik górecka krcha o schulzu eon horusa jarecka szpilki golberg cytaty o schulzu nieznanaukraina bruno
  Ramka


SchulzFest 2024

XI MIĘDZYNARODOWY
FESTIWAL 
"Arka wyobraźni
Brunona Schulza"
w Drohobyczu

Dofinansowano ze środków
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
- podstawowego funduszu celowego


***


***

  BRUNO4EVER 
2024-2026 
SchulzFest w drodze do ESK

Dni Brunona Schulza 
w Lublinie

Zrealizowano z pomocą finansową
MIASTA  LUBLIN

***





 ***


Rok 2022 / Rokiem Brunona Schulza

Odwiedziło nas już:
1010875 osób

M I L I O N
Dziękujemy

Aktualności
ZMARŁ ADAM ZAGAJEWSKI (21.06.1945, Lwów - 21.03.2021, Kraków)


Wybitny poeta, prozaik, eseista, tłumacz.  Adam Zagajewski był gościem VIII. Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. 1 czerwca 2018 roku wygłosił otwierający festiwal odczyt „W stronę Drohobycza”.

Festiwalowy wykład publikujemy poniżej, jest również dostępny w kwartalniku „Konteksty” („Planeta Schulz”), nr 1-2 z 2019 roku. Zobacz: http://www.konteksty.pl/numery/87,324-325

Poeta gościł kilka dni w Drohobyczu razem z żoną Mają Wodecką, uczestniczyli w różnych wydarzeniach Festiwalu. Podczas inauguracji Ósmego Festiwalu wykład inauguracyjny w drohobyckim Teatrze im. Jurija Drohobycza wygłosił również Sigurjón Birgir Sigurðsson, islandzki poeta i prozaik, miłośnik prozy Schulza, znany jako Sjón.

Performance Włodka Kaufmana

Państwo Zagajewscy i Sjon

Performance Włodka Kaufmana

Wernisaże IX Festiwalu

Wszyscy... W Truskawcu.

FOTO IGOR FECIAK / SCHULZFEST 2018

Jak w swoim festiwalowym wystąpieniu na początku podkreśla Adam Zagajewski, miał 19 lat, kiedy przeczytał opowiadania Brunona Schulza i od tego czasu pisarz z Drohobycza towarzyszy mu stale.
***
Zagajewski jest autorem wstępu do amerykańskiego wydania „Letters and Drawings of Bruno Schulz, with Selected Prose” (Nowy Jork, Harper and Row, 1988, przekład Walter Arndt, Victoria Nelson, przygotowanie Jerzy Ficowski). Ten znakomity esej został opublikowany pod tytułem „Drohobycz i świat” m.in. w zbiorowej publikacji pod redakcją Małgorzaty Kitowskiej-Łysiak „Bruno Schulz. In memoriam 1892-1942” wydanej w Lublinie w 1992 roku przez Wydawnictwo FIS (tam też o innych publikacjach i wersjach wspomnianego eseju).

Esej ten kończy fraza: „(…) to co nazywamy „filozofią” Schulza jest ptakiem, który może żyć tylko w jednej klatce – w zdaniach jego puszystej prozy”.
***
Numer 4. naszego, dwujęzycznego wydawnictwa „Acta Schulziana” (firmowanego przez Muzeum-Pokój Brunona Schulza), jaki ukazał się w listopadzie 2019, został poświęcony Schulzowi… w poezji. Nosi tytuł „Bruno Schulz w poezji. Antologia otwarta”. Za zgodą Adama Zagajewskiego w antologii znalazł się jego wiersz „Wiek XX na emeryturze” (pierwodruk Zeszyty Literackie 2017, nr 2/ 138, zobacz: https://www.zeszytyliterackie.pl/zagajewski-wiersze-2/?cli_action=1616364597.532). Na język ukraiński przełożyła Wiera Meniok.

Adam Zagajewski,

WIEK XX NA EMERYTURZE

Spróbujmy sobie to wyobrazić:

nieco podobny do Tołstoja starzec

przechadza się po polach Pikardii,

 

gdzie niegdyś śmieszne tanki

nieporadnie pokonywały

drobne wyniosłości terenu.

 

Odwiedza także miasto

w którym umarł Bruno Schulz

albo siada na brzegu rzeki,

 

nad mętną wodą Wisły

tam łąka pachnie rozgrzanym

mleczem i łopianem i pamięcią.

 

Dużo milczy, mało się uśmiecha.

Lekarze zalecają mu usilnie

żeby unikał wzruszeń.

 

Mówi: jednego się nauczyłem

Jest tylko litość –

dla ludzi, zwierząt, drzew i obrazów,

 

dla pokonanych i dla zwycięzców

Istnieje tylko litość,

zawsze spóźniona.

 

 

Адам Заґаєвський

ХХ СТОЛІТТЯ НА ПЕНСІЇ

Спробуймо це уявити собі:

схожий чимось на Толстого старий

проходжає полями Пікардії,

 

де смішні колись танки

так незграбно долали

простору маленькі узвишшя.

 

Приходить і до міста

де загинув Бруно Шульц

чи на березі річки сідає,

 

над каламуттю Вісли

луги там пахнуть гарячим

молочаєм і лопушшям і пам’яттю.

 

Завжди мовчки, мало усміхався.

Й порада лікарів для нього пильна

щоб уникав зворушень.

 

Каже: одного я лиш навчився

Є тільки милість –

для нас, тварин, дерев і картин,

 

для переможених і переможців

Існує тільки милість,

завжди спізніла.

 

/Переклад Віри Меньок/

 

ADAM ZAGAJEWSKI: W STRONĘ DROHOBYCZA
/śródtytuły od www.brunoschulzfestival.org/

Nie jestem specjalistą od pisarstwa Brunona Schulza. Czymś zdumiewającym wydaje się fakt, że autor tekstów, które łącznie z listami i szkicami krytycznymi mogą się zmieścić w jednym niezbyt wielkim tomie (niedorównującym objętością przeciętnemu woluminowi znanej francuskiej serii La Pléiade, która połyka nieporównanie większe ilości druku), fascynuje czytelników i badaczy na całym świecie, że powstają nie tylko niezliczone prace krytyczne na jego temat, ale i powieści krążące wokół życia i twórczości niewysokiego nauczyciela rysunku, a zaginiony „Mesjasz” stał się w pewnym sensie dziełem bardziej realnym niż setki powieści, które po prostu istnieją i zbierają kurz w bibliotekach. 
MIAŁEM WTEDY 19 LAT 
Niekiedy nasze pasje literackie zaczynają się od konkretnej książki – od książki mającej fizyczny kształt. Dla mnie była to edycja PROZY Brunona Schulza, ładnego tomu w formacie a6, na papierze biblijnym, nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie z 1964 roku. Miałem wtedy 19 lat – a ponieważ nigdy nie byłem cudownym dzieckiem, był to dla mnie idealny moment, żeby spotkać się z pisarstwem artysty z Drohobycza. W tym jednym zgrabnym tomie, który później woziłem z sobą w moich wędrówkach po Europie i Ameryce, zmieścił się prawie cały ocalały dorobek Schulza – plus legenda o „Mesjaszu”, plus świetna wymiana listów z Gombrowiczem na temat pewnej „doktorowej z Wilczej”. Ten kapitalny dialog stał się zresztą ozdobą wydanej w USA antologii pt. Polish Writers on Writing. Całość owego tomu z 1964 roku otwierał długi i bardzo uczony wstęp Artura Sandauera (który w tamtych czasach był bogiem krytyki literackiej – sic transit gloria mundi). Czytam, że tę apolityczną twórczość – z powodów czysto ideowych, czy też artystyczno-ideowych – odrzucali w latach 30. Kazimierz Wyka i Stefan Napierski, by nie wspominać o Ignacym Fiku, który widział w Schulzu jednego z „choromaniaków”, a popierał na przykład Adolf Nowaczyński (i, jak wiemy, nie on jeden). Nieśmiały prowincjusz stał się przecież, z pomocą Zofii Nałkowskiej, gwiazdą. Teraz podziwiają go zwolennicy literatury rozumianej jako przygoda intelektualna, wiążąca się z samotnością, z indywidualizmem, z marzeniem, a nie z akcją czy ze zbiorowością. Zastanawiam się czasem, co mnie wtedy przyciągnęło do tej twórczości – zapewne w skandalicznie chaotycznym systemie lektur młodego człowieka, który sam zaczynał pisać i czytał wszystko, co pobudzało jego wyobraźnię, Schulz należał do rodziny pisarzy takich jak Kafka,oczywiście, ale pasjonował mnie też Alfred Kubin, artysta, autor tylko jednej powieści – Po tamtej stronie (przekład polski ukazał się w 1968 roku, w sam raz dla mnie), czy Elias Canetti z jego Auto da fé(postać Teresy u Canettiego przypominała mi Adelę z opowiadań Schulza – z tym, że postać władczej Teresy może być interpretowana politycznie). 

STRONA DROHOBYCZA I WARSZAWY
To więc była „strona Drohobycza” – strona artyzmu, pewnego poetyckiego irracjonalizmu, przeciwstawionego nadmiernie racjonalnej (przynajmniej na powierzchni) atmosferze oficjalnego życia literackiego. Notabene życie literackie późnego PRL-u było racjonalne głównie w tym sensie, że – trochę jak żelazne opiłki przyciągane przez magnes – orientowało się przede wszystkim na mniej czy bardziej otwarty sprzeciw wobec systemu politycznego (który był jednocześnie mecenasem prawie wszystkich artystów i pisarzy). Jako czytelnik Stanisława Brzozowskiego, jako uczestnik ruchu poetyckiego Nowej Fali, jako współautor, obok Juliana Kornhausera, „Świata nie przedstawionego”, a więc książki, która bardzo mocno odwołuje się do zbiorowości, do społeczeństwa, mogłem być zaliczony – w tamtej epoce – raczej do racjonalistów i do „kolektywistów”. Istnieje więc, przynajmniej dla mnie, „strona Drohobycza”, ale mam też drugą „stronę”, jak ją nazwać, może „stroną Warszawy”. Przyjęcie podziału na „strony” sugeruje wszakże pewien porządek, tymczasem, jak wspomniałem, moimi lekturami rządził raczej bóg chaosu. Przecież byłem też spóźnionym i dość pilnym czytelnikiem Bergsona… Czytałem Witkacego, Husserla, Prousta, Rilkego, Herberta, Czechowicza, Leśmiana. Nie znałem jeszcze Yeatsa, Claudela, Machado. Dopiero zaczynałem lepiej poznawać Miłosza. Ale miałem tomik Brunona Schulza i przyznawałem mu bardzo wysokie miejsce w (chaotycznej) hierarchii moich skarbów.
JAK LIANY W BRAZYLISKIEJ PUSZCZY
Powołam się na Marci Shore, której książkę „Kawior i popiół”bardzo cenię – to oczywiście jest praca względnie niedawna, zdecydowanie historyczna, a nie „współkształtująca” krajobraz literacki mojej młodości. Wiemy, że pisała tam o pisarzach mało podobnych do Schulza – jej bohaterowie, pamiętacie państwo, to Władysław Broniewski, Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Lechoń, Julian Przyboś, Antoni Słonimski, Aleksander Wat, Ola Watowa, Adam Ważyk czy Kazimierz Wierzyński – czyli istotnie, z pewnymi wyjątkami, „strona Warszawy”. I, co interesujące, należący z grubsza do tego samego co Bruno Schulz pokolenia, które bardziej czy mniej bezpośrednio doświadczyło pierwszej wojny, a potem przeżyło odrodzenie Polski, jej wrześniową katastrofę i koszmar okupacji. Ci, którzy zainteresowali amerykańską autorkę, przynajmniej niektórzy, przeżyli intelektualną przygodę z komunizmem – choć słowo „przygoda” nie pasuje raczej do horroru tych przeżyć, do wzlotów, rozczarowań i upokorzeń związanych z niebezpieczną i na ogół przewlekłą chorobą bolszewizmu. A jednak dusze młodych autorów są splątane jak liany w brazylijskiej puszczy, nieprzejrzyste, pełne ciemności i sprzeczności (może tylko nie ma w nich węży tak niebezpiecznych jak te, które można spotkać w amazońskiej dżungli), i mocno skomplikowane. Zapewne niejasno wyczuwałem, że ten zdawałoby się tak klarowny podział na rzeczy racjonalne i nieracjonalne jest prowizoryczny, nieco sztuczny i nie może mnie (czy kogokolwiek innego) trwale zadowolić ani określić. I kiedy po latach, czytając eseje Eugenia Montalego, natrafiłem na cytowaną przez niego piękną definicję poezji autorstwa osiemnastowiecznego jezuity, uczonego i poety, zrozumiałem, jak bardzo złożona jest substancja literatury. „Poezja to sen śniony w obecności rozumu”, cytował z aprobatą wielki włoski poeta, autor „Arsenia” i „Domu celników”. Świetne, prawdziwe ujęcie podwójnej postaci poezji i literatury, rozdartej między marzenie, fantazję i jednak kontrolowanej przez rozum – pomogło mi to uporządkować myśli.
PLURALIZM LITERATURY
Marci Shore pisze o autorach mających żydowskie korzenie lub nie, przyciąganych przez komunizm lub nie, o tym, co znaczyło być obdarzonym talentem pisarskim w strasznych czasach, czasach pokus i terroru. Pisze o ich odysei – tak jak w przypadku skomplikowanej ewolucji politycznej najważniejszego dla jej książki poety – Aleksandra Wata. Mówi o ich cierpieniu i o odrzuceniu po latach tej ideologii, tak świetnym intelektualnie jak w „Moim wieku” czy w późnych wierszach Wata. Swoje bardzo konkretne fizyczne cierpienie, swoją chorobę, przypisywał on zdradzie, jaką był akces do komunizmu. Ale Marci Shore pisze też o tym, że fascynacja komunizmem, dzisiaj często pogardliwie spychana do domu wariatów zwanego „lewactwem”, była częścią uniwersalnego fenomenu i jednak świadectwem przynależności tej literatury oraz tych pisarzy do jednego z głównych nurtów europejskiej kultury – z jej szaleństwami i pomyłkami.
„Strona Drohobycza” też poniekąd była ważnym składnikiem europejskiego pluralizmu literatury – Schulz nie był surrealistą, ale jakieś nici wiązały go z surrealistyczną wyobraźnią. Jakoś też – co wszyscy wiedzą – podobny był (chociaż też zupełnie inny) do Franza Kafki. Może dałoby się wskazać też na Ernsta Jüngera (z tomu „Awanturnicze serce”) – chociaż trudno zakładać, że książki niemieckiego nacjonalisty docierały do Drohobycza. Blisko mu było również do niektórych stronic Antonina Artauda.
Czesław Miłosz, który zawsze mówił rzeczy ciekawe, zauważył w swojej „Historii literatury polskiej”, że fantastyczna proza Schulza w gruncie rzeczy lepiej nam pozwala zrozumieć, czym był sztetl, niż realistyczne powieści. Ta uwaga także przerzuca most między tym, co racjonalne i nieracjonalne.
CZYM JEST LITERATURA?
Czym jest literatura, do czego służy? Nie tylko do przedstawiania naszego życia. Jest w niej też plan moralny. Udział w nigdy nieustającej debacie o etycznej strukturze świata i nieprzerwana, nigdy nieuwieńczona powodzeniem próba ulepszenia naszej cywilizacji, uczynienia jej bliższą temu, co dobre. W swej niedawnej książce Rhodri Lewis twierdzi, że „Hamlet” to sztuka, której dotąd nie rozumiano – nie o to ma w niej chodzić, że pewien introwertyk opóźnia akcję synowskiej zemsty. Ta sztuka ma znacznie większe ambicje, chce skompromitować czcigodną tradycję europejskiego humanizmu, Cycerona, Senekę i autorów renesansowych – jako że ich wzniosłe maksymy (powtarzane – w strzępach – przez duńskiego księcia, magistra studiów humanistycznych) nijak się mają do rzeczywistości. Rzeczywistość nie jest deklamacją retorycznych formuł, tylko wielkim bezlitosnym polowaniem na skarby tej ziemi, na zaszczyty i na rywali, jest polowaniem na nas, jest wojną i chytrością, chciwością i podstępem. Lewis pokazuje, jak wiele terminów związanych z rzemiosłem myśliwskim ukrytych jest w tekście tego wielkiego dramatu.
To tragiczne, że Bruno Schulz zginął, zanim mógł wyciągnąć artystyczne wnioski z najbardziej okrutnego polowania, jakie zna historia – stał się jego ofiarą. To wspaniałe, że jego pisma sprzed katastrofy pozwalają nam lepiej zrozumieć, jak radykalna była ta katastrofa. Materiał wizualny, jakim teraz dysponujemy, pokarm dla wyobraźni, pomoce szkolne, które mogłyby nam ułatwić zrozumienie, czym było życie w rozsianych na polskiej prowincji sztetlach, jest bardzo ubogi. To na ogół tylko czarno-białe fotografie, na których widzimy biedę, chude szkapy ciągnące prymitywne furmanki, stare kobiety okutane w szale i szaliki, skromne domy czy domki, na ogół drewniane, gęsi skazane na śmierć, wiezione na targ, dzieci biegające boso i bawiące się w piasku albo w błocie, starców na ławkach. Czasem króciutkie skrawki filmu dokumentalnego. Czy w Drohobyczu też były gęsi, chude szkapy i furmanki? Pewnie tak. Czy Drohobycz był inny niż pozostałe miasteczka? Zapewne nie. Proza Schulza dzieje się nie tylko w Drohobyczu, dzieje się wszędzie tam, gdzie mieszkali Żydzi, bardziej i mniej pobożni. Ale proza Schulza nie jest czarno-biała.
NOCE I GWIAZDY
Kiedy dzisiaj myślimy o sztetlu, nie pamiętamy, nie chcemy albo nie umiemy pamiętać, że te miasteczka nie były czarno-białe, ani w dzień, ani w nocy. W dzień wielkie, stare drzewa, ozdobione liśćmi i kwiatami, rzucały cień i nie czyniły różnicy między Żydami i chrześcijanami. A w nocy nad sztetlem wznosiło się ogromne, ciemnogranatowe gwiaździste niebo („ten żwir gwiezdny rozsiany po mieliznach szeroko rozgałęzionych i rozlanych wirów. Nieregularne ich i nieprzeliczone zagęszczenia nie porządkowały się jeszcze w żadne konstelacje…”). Ale wielkie noce sierpniowe i błyski niezliczonych spadających gwiazd zostały zapomniane. Nie pamiętamy o intensywnym życiu mistycznym, o marzeniach, o wizjach – mamy tylko czarno-białe fotografie, jak ilustracje w podręcznikach medycyny, surowe jak surowy jest materiał etnologów, dla których wszystko staje się przedmiotem, obyczajem, martwym rytuałem, fizyką i arytmetyką. Na fotografiach widzimy stare kobiety i bezlistne drzewa. Zwyciężył lakoniczny behawioryzm czarno-białych zdjęć. A Schulz zapisał co innego, zapisał to, czego nie zapisze żadna fotografia, uchwycił niewidzialne segmenty życia w sztetlu, niebo i gwiazdy, gorączkę samotności i potęgę utopii. Zapisał to, co niewidzialne – i bez czego życie jest niemożliwe.
Zwłaszcza życie żydowskiej diaspory – galut – w gruncie rzeczy zupełnie nie nadawało się do fotografowania. Pobożni Żydzi, którzy setki lat temu osiedlali się w Polsce, nie mogli wiedzieć, że któregoś dnia wynaleziona zostanie fotografia. Fotografia najmniej nadawała się zresztą do tego, by ująć istotę żydowskiej egzystencji. Istotą żydowskiej egzystencji było życie wewnętrzne, religijna kontemplacja, studiowanie Tory i komentarzy do niej, a istnienie w świecie fizycznym było czymś drugorzędnym, prymitywnym, prowizorycznym.
Jednak dla fotografów jest ono wszystkim. Hugo von Hofmannsthal, starszy od Schulza o niecałe pokolenie – o 18 lat – i niewątpliwie spokrewniony duchowo z pisarzem z Drohobycza, może nawet bardziej niż Franz Kafka, zanotował w swej znakomitej „Księdze przyjaciół”(Das Buch der Freunde), którą tłumaczył Paweł Hertz, uwagę przypisywaną Napoleonowi (cesarz Francuzów, ulubieniec Polaków, w odróżnieniu od dzisiejszych polityków i generałów był żarliwym czytelnikiem książek): „W dziedzinie wyobraźni to, co nieznane, jest wszechmocne”. Schulz jednak opiewał to, co było mu znane – jeżeli świat może być poznany – i czynił z niego nieznane.

Gestapowiec, który go zastrzelił, zabił też niebo i gwiazdy, blask wiosennych liści, niekończące się wieczory czerwca, bujność chwastów, wielkie szczęście i wielką nudę prowincji, zabił mistykę, zabił ojca i Adelę. Ale nie zamordował poezji Brunona Schulza.


23-03-2021, 14:56:03


  Festiwale






  NewsLetter

Podaj swój e-mail



Bądź na bieżąco
z najważniejszymi wydarzeniami związanymi
z postacią Brunona Schulza




Kultura w Lublinie
BRUNO SCHULZ MUSEUM DROHOBYCZ
Polecamy:    Ї      Brama_Grodzka      PRZYPINKA.PL      Kurier_Galicyjski      Instytut_Polski w Kijowie      EAST-CULTURE      Zaxid.net      Lonia / Maydan Drohobycz      Wikipedia Ukr      Nowa Europa Wschodnia      ZBRUCZ Pismo internetowe      Rada Miasta Drohobycz   
Copyright © Stowarzyszenie | Projekt: Paweł Górski | Wykonanie: ATLabs